czwartek, 1 kwietnia 2010

Inari!

Z Rovaniemi jechaliśmy już prosto do Inari. 300 km pokonaliśmy w dość dobrym czasie, ale i tak dotarliśmy tam późnym wieczorem. I dopiero tam na miejscu zwróciliśmy uwagę, że towarzyszy nam zorza polarna. Co za szczęście! Ledwo dotarliśmy do Laponii, a od razu mieliśmy okazję ją zobaczyć. Jest to niesamowite zjawisko, robiące ogromne wrażenie. Zielonkawa poświata na niebie, będąca w ciągłym ruchu. Raz się rozrasta, by za chwilę skurczyć się, a nawet zniknąć całkowicie. Po czym znów się pojawia.
Z wrażenia nikt z nas nie robił zdjęć. Byliśmy zbyt zaaferowani i zmęczeni. Na zdjęcia przyszedł czas w ostatnią noc przed wyjazdem.

Nocą nie mogliśmy zobaczyć jeziora, mimo iż nocleg mieliśmy w chacie stojącej niemal na jego brzegu. Było piekielnie ciemno, lecieliśmy dosłownie z nóg po dwóch i pół tysiąca kilometrów podróży, a na dodatek resztki naszej uwagi pochłaniała zorza.
Zobaczyliśmy je rano, a widok był po prostu fantastyczny. Ogromna przestrzeń upstrzona sylwetkami wysp gdzieś w oddali. Wielkie białe pole ciągnące się chyba bez końca.






Ciągnęło nas na jezioro, mieliśmy ogromną ochotę wyruszyć natychmiast. Rozsądek podpowiadał jednak, by poczekać, odpocząć po podróży. Kiedy jest się w nowym, ciekawym miejscu to wydaje nam się, że możemy wszystko, że zmęczenie zniknęło i nie ma sensu tracić czasu tylko trzeba działać już, zaraz.
Nic bardziej mylnego. To tylko działanie adrenaliny, która skutecznie znieczula, lecz gdy przestaje działać...To szkoda mówić.
Na szczęście zdawaliśmy sobie z tego sprawę, dlatego pierwszego dnia wybraliśmy się jedynie na spacer.

Udaliśmy się oczywiście na jezioro i tutaj po raz pierwszy dotarło do nas jak trudnego zadania się podjęliśmy. Na lodzie leżało bardzo dużo śniegu, o wiele za dużo. Myśleliśmy, że będzie go znacznie mniej, i że będzie bardziej przewiany. Niestety, śniegu leżało dobre 75 cm i był zmrożony tylko na powierzchni. Kiedy się na niego wchodziło zapadał się.
Zrozumieliśmy, że objechanie jeziora dookoła po 500 kilometrowej trasie, jaką zaplanowaliśmy, będzie niezwykle trudne w tych warunkach.
Wróciliśmy do studiowania map. Co zrobić, jaką inną trasę obrać, aby zrealizować nasz plan. Narzucały się szlaki skuterowe. Jedyne kawałki twardego, ubitego śniegu na całym jeziorze. Nie było sensu dłużej nad tym debatować, to jedyne sensowne wyjście. Na dodatek okazało się, że jeśli odpowiednio je połączymy to objedziemy Inarijarvi dookoła niemal tak jak planowaliśmy, tylko że zrobimy to krótszą o połowę trasą.

Wyprawa miała być sprawdzianem przed startem w długodystansowych wyścigach, dlatego nie miało sensu przebijanie się przez głęboki śnieg, jakiego na żadnych zawodach nie znajdziemy, ale właśnie bieg po przygotowanych skuterem trasach był tym co powinniśmy przeżyć. Dlatego osiągnęliśmy w 100 procentach główny cel wyprawy pomimo konieczności skrócenia trasy.

Kiedy już ustaliliśmy te podstawowe kwestie, mogliśmy spokojnie pójść zwiedzać.
Ośrodek, w którym wynajęliśmy chatę położony jest na samym brzegu jeziora. Mają tam kilku osobowe chatki, miejsca dla caravanów i pole namiotowe. Jest też on miejscem startu dla chętnych na safari skuterami. Jeżdżą stąd nawet do Norwegii - ok 200km, tam nocują i wracają z powrotem.
My wynajęliśmy małą, czteroosobową chatkę, w której założyliśmy bazę wyprawy i gdzie Kacper z Kamilą mieli czekać na nasz powrót z jeziora.











Poszliśmy po jeziorze w stronę "centrum" Inari, które jest niewielką wioską. W całym jej rejonie, czyli w odległości do kilkudziesięciu kilometrów, mieszka około tysiąca ludzi. Mają tam hotel, dwa markety, stację benzynową i oczywiście "nasz" ośrodek. Mają tam też, i to jest najważniejsze, wspaniałe muzeum kultury i natury Siida, które zarazem jest centrum kultury Samów, tak jak zresztą całe Inari.









Dookoła wioski istnieje cała masa szlaków pieszych latem, a narciarskich i skuterowych zimą.
We wsi jest ujście do jeziora rzeki Juutuanjoki, która jest jedną z odnóg rzeki Lemmenjoki znanej w świecie z gorączki złota jaka wybuchła tam w latach trzydziestych. Do dziś płuczą tam złoto, choć teraz to już jako atrakcję dla turystów, którzy okazali się prawdziwą żyłą złota w tym rejonie.







Na samym jeziorze natknęliśmy się na rzecz raczej nie spotykaną. Mianowicie na drogowskazy ustawione na lodzie, wskazujące skuterom, i nam jak się okazało potem, odległości do rozmaitych miejsc wokół akwenu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails