piątek, 12 lutego 2010

Szkolenie weterynaryjne

Dzisiaj dzięki uprzejmości Pana doktora Michała Połulicha z lecznicy weterynaryjnej "Wyżyny" w Bydgoszczy odbyliśmy pierwszą część "szkolenia weterynaryjnego", czyli "co zrobić, gdyby..."
Lecznica ta na co dzień zajmuje się naszymi psami, a teraz jej właściciel dr Michał Połulich przygotuje nas do tego, abyśmy byli w stanie pomóc naszym zwierzakom w trakcie wyprawy, gdyby taka pomoc okazała się niezbędna.

Dowiedzieliśmy się między innymi co zrobić jeśli któryś z psiaków rozetnie sobie opuszek łapy, jak poradzić sobie z biegunkami, czy jakich użyć leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych w konkretnych przypadkach. Doktor przygotuje też nam psią apteczkę i wyposaży ją we wszystko co może okazać się niezbędne.
Działać będziemy w terenie dość odludnym i w razie jakiejś choroby, czy kontuzji będziemy przynajmniej przez jakiś czas, zdani wyłącznie na siebie. Dlatego każda porada udzielona nam teraz może okazać się bezcenna w Laponii.

Dzisiejsze spotkanie było pierwszym z całej serii jaka nas jeszcze czeka, i szczerze mówiąc nie możemy się już doczekać następnej. Doktor Połulich to przesympatyczny człowiek, posiadający ogromną wiedzą, którą potrafi w przystępny sposób przekazać. A czyni to na dodatek z tak ogromną pasją, że każda rozmowa z nim na tematy "weterynaryjne" jest po prostu pasjonująca. A jako, że my też jesteśmy zdrowo zakręceni na punkcie naszej pracy, przeto świetnie się rozumiemy:)

czwartek, 11 lutego 2010

Plan wyprawy

Przygotowania do wyjazdu nabierają tempa. Nadszedł czas określenia w miarę dokładnego jego terminu. Na szczęście nie musimy uzależniać się od promów, bo nie ma potrzeby wcześniejszej rezerwacji przeprawy z Tallina do Helsinek i wystarczy po prostu stawić się w porcie i odpłynąć pierwszym promem, który będzie miał dla nas miejsce.
Jest to świetna wiadomość, bowiem odpada nam stres związany z koniecznością dotarcia na prom konkretnego dnia i o określonej godzinie. Ma to ogromne znaczenie, zważywszy iż do Tallina mamy prawie 1100 km, a następnie 1200 km do Inari.

Obecnie nasz plan wygląda następująco:
14.03.2010. - wyjazd do Tallina, portu w Estonii
15/16.03.2010 - przeprawa promowa z Tallina do Helsinek
18.03.2010. - mamy nadzieję pojawić się w Inari
19.03.2010. - pierwszy rekonesans po jeziorze Inari, pakowanie sprzętu i żywności
20.03.2010. - start Inarijarvi Expedition 2010
23/24.03.2010. - powrót do bazy

Wszystkie terminy mogą ulec delikatnej korekcie z rozmaitych, trudnych w tej chwili do przewidzenia powodów. Natomiast w ogólnym zarysie będziemy trzymać się tego planu, a jeśli wszystko pójdzie jak zakładamy, to wykonamy go w 100 procentach.
Zmieniliśmy decyzję co do czasu pobytu w Finlandii z planowanego miesiąca do nieco ponad tygodnia z kilku względów. Po pierwsze początkowo chcieliśmy mieć możliwość dłuższego pobiegania po śniegu, co jest ogromnie ważne dla psów, bo śniegu w Polsce zawsze było jak na lekarstwo. Ten powód odpadł całkowicie. Śniegu mamy w tej chwili u nas więcej niż w Laponii!

Po drugie mieliśmy kompletnie inny plan treningowy, który legł w gruzach z powodów pogodowych. Najpierw mieliśmy bardzo ciepły listopad i grudzień, a potem wielkie opady śniegu. Wszystko to spowodowało, że niemożliwe było wyjeżdżenie tylu kilometrów na treningach ile planowaliśmy. W związku z tym w drugiej połowie lutego i pierwszej marca wykonamy największą pracę treningową w całym tym sezonie. To z kolei spowoduje, że na treningi na Inarijarvi nie będzie już miejsca ze względu na normalne zmęczenie psów i nas.
Krótko mówiąc przygotowujemy formę na konkretny moment. Na czas pomiędzy 20 a 28 marca.
Przyjeżdżamy do Inari. Odpoczywamy po podróży jeden dzień. Robimy kilkugodzinny rekonesans. I ruszamy.
Teraz czeka nas najtrudniejszy etap przygotowań. Bardzo dużo treningów w ciężkich warunkach, przygotowanie sprzętu, kontrola weterynaryjna, badania lekarskie, przygotowanie i sprawdzenie samochodu i przyczepy, załatwienie opieki dla psów zostających w domu itp, itd.
Jednym słowem będzie gorąco!

niedziela, 7 lutego 2010

Żarty się skończyły!

Od ostatniego posta minęło trochę czasu, ale też wydarzyło się bardzo wiele.
Tydzień temu dopadło nas to co w mushingu najgorsze i nieuniknione zarazem, czyli śmierć psa. Tym razem ślepy los zabrał nam weterankę Whisky. Więcej na ten temat w poście Żegnaj Whisky
Ludzi z naszego teamu też nie oszczędziły choroby, ale najgorsze za nami. Niestety zegar tyka i czas rozpoczęcia wyprawy coraz bliżej. Tymczasem po tych wszystkich opadach śniegu rozpoczęły się dla nas chwile wybitnie ciężkiej pracy.
Zgodnie z założeniami treningowymi w styczniu i lutym mieliśmy przejechać co najmniej 1000 kilometrów podczas treningów, jednak ze względu na niespotykaną u nas grubość pokrywy śnieżnej nie mamy najmniejszych szans nawet zbliżyć się do tej ilości.
Przejechanie 20 kilometrów jednym ciągiem jest w tych warunkach wyczynem.






Śniegu niekiedy jest tak dużo, że konieczne staje się przecieranie szlaku przed psami, gdyż one niemal w nim znikają. Ma to tę pozytywną stronę, że w tej chwili nie ma szansy spotkać kogokolwiek w lesie, a jedynymi śladami ludzkiej obecności są nasze ślady i sporadycznie koleiny po traktorze dowożącym pokarm dla zwierząt do paśników. Takie udogodnienia jak owe koleiny wykorzystujemy jak tylko się da, aby ulżyć psom i sobie.






Treningi zamieniły się w tych warunkach w katorżniczą dosłownie pracę, ale mamy też nadzieję, że zaprocentuje ona wspaniale na wyprawie. Prawdopodobnie bieganie w takim śniegu będzie źródłem nieprawdopodobnej mocy psów, a skoro na Inarijarvi śniegu będzie o wiele mniej, ponadto będzie on mocno przewiany i bardzo twardy, to nasz trening może się okazać bardzo skutecznym.






Przez to wszystko porobiło się tak, że nasz syn Kacper najczęściej wraca ze szkoły zaprzęgiem. Po prostu na koniec treningu zajeżdżamy po niego zaprzęgiem pod szkołę, tornister ląduje w worku sań, a Kacpi na ich płozach i jedziemy do domu. Wzbudzając, rzecz jasne niemałe zdumienie wśród rodziców i innych uczniów.





Na dodatek w ramach gratisowych atrakcji musimy mijać po drodze martwego jelenia. Nie mamy bowiem w tym miejscu innej możliwości. Zgłosiliśmy oczywiście jego obecność miejscowym myśliwym, ale oni ze względu na trudny dostęp mają teraz spory problem z usunięciem go. Wszak to wielkie i ciężkie zwierze i nie da się tak po prostu wziąć go pod pachę i wynieść. Problemu nie mają z tym lisy i kruki, które konsekwentnie go zjadają. Może za, powiedzmy tydzień, problem dosłownie zniknie.




Wreszcie też przetestowaliśmy otrzymany od sponsora namiot firmy Husky. Urządzenie mające zastąpić nam dom na jeziorze Inari, sprawia bardzo pozytywne wrażenie i powinno sprostać naszym wymaganiom. Testowaliśmy go w kilkunastostopniowym mrozie i wszystko było w porządku. Jest prosty w "obsłudze", nieprzewiewny i wydaje się, że posiada bardzo sprawny system wentylacji, co przy dużym mrozie ma ogromne znaczenie. Musimy jedynie zaopatrzyć się w kilka lodowych śrub, których nie ma w wyposażeniu żadnego z takich namiotów, a na zamarzniętej tafli jeziora tylko one pozwalają skutecznie przytwierdzić namiot do podłoża.



Related Posts with Thumbnails